sobota, 31 października 2015

Ogrody Śmierci

Dziś Dziady, w stanach Halloween, jutro Wszystkich Świętych, a następnie Zaduszki. Piąson, który przydałoby się spędzić na myśleniu o śmierci, a tym bardziej o ludziach, którym nam ona zabrała. Z pamięcią o wszystkich, o których jestem w stanie pamiętać i o mojej jedynej kochance, która mi ich zabiera, dokładnie rok temu na cmentarzu w Batowicach powstał ten oto wiersz.

("Kuoleman Puutarha - Ogrody Śmierci" - Hugo Simberg)


Ogrody Śmierci

Memento Mori, Ars Moriendi
et
Danse Macabre.

Przy bramie do "ogrodów" - jarmark.
Kwiaty. Szklane lampiony. Cukierki?... Po co?
By osłodzić sobie życie?
Czy osłodzić martwym śmierć?
Do "ogrodów" wchodzi masa ludzi... Chwała im za pamięć.
Alejki. Zbiórka pieniędzy na ogrody we Lwowie.
Przy kaplicy. Syf.
Zapchane kosze na śmieci.
Listopad. Liście juz na ziemi.
Przewaga drzew iglastych.
"Ogrody" tak wielkie, że postawiono latryny.
Co rośnie w ogrodach, dawno umarło... umiera dalej.
Wyrosły grobowce, których korzeniem ciało bezduszne.
Ludzie przychodzą je pielęgnować.
Zasadzać kwiaty, palić lampiony, wbijać flagi od harcerzy.
Wspominać ciało gdy kiełkowało nim rozrosło się w korzeń.
Po "ogrodach" chodzą piękne kobiety.
Co jeśli byłyby martwe?
Umarłoby piękno.
Po "ogrodach" chodzą mężczyzni.
Nieokreśleni.
Co gdyby byli martwi?
Można byłoby ich określić.
Po "ogrodach" jeżdżą z wózkami.
We wózkach urocze dzieci.
Co gdyby były martwe?
Pękłoby serce rodzicom.
Po "ogrodach" chodzą starcy.
Przyciąga ich do ziemi.
Niedługo mogą być martwi.
Staną się korzeniami.
Gdy ciało traciło duszę, płakano.
W dzień świętych, uśmiechy.
A Ja chciałbym zobaczyć uśmiech na zdjęciach, grobowców gdy odwiedzam "ogrody".
Są też krypty, z urnami w środku.
W urnach, popioły.
Popioły, to ciała, które podczas bytu duszy, nie chciały być korzeniami, z których wyrosną grobowce.
Są też grobowce malutkie.
Zakorzenione dzieciństwem.
Korzenie to dzieci, które nie poznały jak to być kiełkiem.
W "ogrodach" lampiony nocą rozbłysły.
Tak pięknie, że aż śmierć to strojnisia.
Tak ciepło, bo płomień w lampionach zapalił pamięć.
Lecz są i grobowce, gdzie zawitała zimna ciemność, przykryta folią niepamięci.
Oj.
Przychodzą do "ogrodów", lecz gdy mój kiełek, zakończy swój byt, nie chcę być tu zasadzony by płachta nie okryła mnie zapomnieniem.
Szkoda tych grobowców... czyż nie zasługują na pamięć?
A śmierć upersonifikowana, pielęgnuje nas jako kiełki.

By: Tobiasz Kruk











poniedziałek, 19 października 2015

Nie Martw się

Zacząłem się martwić tym co pisać we wprowadzeniu...






Nie Martw się

Jutro będzie lepiej.
Chciałbym to usłyszeć.
Chciałbym też napisać coś, co poruszyłoby rzeszę.
Tak dziś skleić słowa zwięzłe, a jutro na murach czytać cytaty z siebie... lecz 
znów martwi fakt mnie,
że to naiwne marzenie.

Jutro będzie lepiej.
Chciałbym to usłyszeć.
Chciałbym też żyć z dumą i godnością.
By każdy dzień następny przychylił mi drogi z przyszłością.
Bym w oczy mógł spojrzeć rodzinie i przyjaciołom.
Być wzorem dla dzieci i pomocą dla młodzieży... lecz
martwi fakt mnie,
że jestem deprawującym pesymistą.

Jutro będzie lepiej.
Chciałbym to usłyszeć.
Chciałbym też nie opuszczać głowy, gdy błąd popełnię.
By dane było mi zastosować korektę.
Chcę być przecież odbierany, tak jak czynią me intencje... lecz
martwi fakt mnie,
że nie cieszę się dobrą reputacją.

Jutro będzie lepiej.
Chciałbym to usłyszeć.
Chciałbym też rozmawiać otwarcie z człowiekiem.
By nie oceniał mnie i nie bał się, że go ocenie.
Tak życzliwie wygadać się im bardziej mi bliski... lecz
wygadać się z tego co mnie martwi.

Poczuć objęcie ramion i uśmiech za głową,
dzięki któremu cieplej.
Entuzjastyczną mową,
powie mi: "nie martw się... jutro będzie lepiej".

By: Tobiasz Kruk







czwartek, 24 września 2015

Cyt

Nie wiedziałem, że tak długo mnie tu nie było... Tak jak pisałem wcześniej: tryb robota pochłania czas a teraz jeszcze bardziej. Dziś wyszarpałem bardzo ciężko z czeluści mej głowy wiersz adekwatny do mej "ciszy", jak i z dedykacją dla pewnej sytuacji, względem kogoś, którą jedynie sobie mogę podziękować... Pamiętajcie, nie żyjcie w ciszy!





Cyt

Nie ma słów.
Egzystujemy w próżni.
Tylko nie mów, ileśmy sobie dłużni.
Nie ma słów.
Po co komu one?
Rozumiemy się bez nich, o ile relacje zdrowe.

Mów coś... Mówisz do mnie, ale sama nic nie powiesz.
Mów coś... Znów powtarzasz, ale co mówić gdy się obrażasz?

Najłatwiej siedzieć cicho, jak mysz pod miotłą.
Ominąć mimo uszu, to nie kwestią skromną.
Milczenie jest złotem, a i takem biedny.
Ubogi w Twój głos, kojący niczym śpiew syreny.
Bezszelestnie idziesz, omijając mnie jak strzygę.
Nawet kroki głuche masz - Ty to umiesz wzbudzić intrygę!
Bądź mi mimem, bo nie rozumiem bezruchu warg.
A ja odejdę na odległość, by się nie wstydzić Twych skarg.
Potrafiłem siedzieć bez słów, to mi naoczniało wartość.
Jak ciekawy człowiek jest, gdy ma w sobie nieśmiałość.
Ale teraz mnie zabija, nie wytrzymam w głuszy.
Zasialiśmy makiem, między sobą pole puszczy.

Najpierw wstaje niezręczna, by później padła grobowa.
Już jestem nie spokojny, bo tu znikąd ani słowa.
Krzyczeć muszę, aż gardło do zdarcia.
Stan "błogiej" jest kwestią samozaparcia.
Nie chcę jednak... nie potrafię, już żyć bez odzewu.
Nawet głupim byłoby pytanie "czemu?".

Więc skazujesz mnie na dożywocie ciszy?
Proszę! Mów do mnie, tylko Ty a niech zaniemówią wszyscy.
Nawet ja się odzywać przestanę, ale śpiewaj, że tak nazwę.
Śpiewaj mi, krzycz, marudź, czytaj!
Byleby mnie nie zabiła ta cisza.

Nie chcesz mówić? Nie mów - nie jestem tego godzien.
Ale chociaż napisz list, lub w elektronicznej poczcie.
Odczytam na głos i już mi zniknie.
A skrzynka odbiorcza czasem śmiesznie pyknie.

Hop-Hop! Wołam, ale nie wydobywam słowa.
Nie ma tu nikogo, tylko ta cisza goła.
Ponura jak żniwiarz, co przychodzi po duszę.
Chciałbym usłyszeć Twój dźwięk, w ciszy to najdroższy kruszec.
Tak tu monotonnie bez dekoracji dźwięcznych.
Ktoś kto by zagadał i rozmową mnie zadręczył.

 W segmentach niemej, brawurowej akcji.
Odnalazłem śpiączkę, w pustej, ciemnej kaźni.
Mam zakaz otwierania ust, prowokując dialogi.
W końcu bezdźwięk wieczny, a ten nader mnogi.
Więc morda w kuble, i nie ważę się odezwać.
I tak się boje, bo mógłbym Ci nerwy podeptać.
Płaczę też bez szlochu, bo zbyt głośny.
Łapię kapiące łzy, by nie uderzały podłoży.
Nie chcę rozgniewać, bo nad sztormem nie umiem panować.
A jednak trudno hałas ustabilizować.
Jestem tak bezsilny w stagnacji cichości.
Że już potulnie siedzę w tej otępiałości.
Tylko w środku mnie wyżera jak robal.
Fakt, że ten marazm, to moja własna wola...

A jak już zawołasz i ją przerwiesz
zaglądnij do mych koszar.
Zaszepcz przyjaźnie,
bym wiedział, że przysięgę milczenia znoszą...

Ciii-hoo-szaa!

By: Tobiasz Kruk








środa, 5 sierpnia 2015

Przy Jazńi Mej!


Jak ja rzadko tu bywam... Dziś przywiodła mnie tu okazja, która napuszyła moje serce do skonstruowania wiersza na cześć. Otóż dziś wypada międzynarodowy Dzień Przyjazńi i specjalnie dla mojej jedynej przyjaciółki, która ma ze mną tyle "ubawu", że należy jej się jakaś nagroda za wytrwałość, napisałem takowy wiersz.
Czcijcie swych przyjaciół i zawsze o nich pamiętajcie!




Przy Jazńi Mej!

 Kim jesteśmy: Ty i Ja?
Dawniej nazwalibyśmy - amicyja.
Każda moja poezja,
jakby amikoszeneria.
Dusz zżycie i nasza życzliwość,
dobro, które ma swoją intymność.
Miłość? Bo jest rodzajem Miłości,
wspólnotą więzi wyjątkowej troskliwośći.
Familiarna emocja pobratymstwa,
sympatia wylewności, gdy ta jest uczynna.
Pewne oddanie, usłużnych wzgledów.
Słabość, którą kochasz pomimo wad i błędów.
Bratnia dusza, o której mówił Platon.
Choćby, któreś nie miało racji, pozostanie solidarność.
Czułe ciepło, gdy w objęciach,
przywiązane jest do szczęścia.
Rozmiłowany sentyment,
majacy tą samą doktrynę.

I tak jak te synonimy, my jesteśmy swymi,
kolorami dusz, w pełni granat tworzymy.
Czy dla Ciebie, tak jak dla mnie jest kjarzony,
zapach powietrza, sytuacje z naszymi osoby?
Muszę Ci podziękować, za najlepsze chwile,
których mam nadzieję jeszcze będzie TYLE!
Znasz mnie już na pamięć.
Nie pytasz co i jak jest.
Człowiek to nie rzecz, nie ma prawa się znudzić.
A jeśli coś nie tak, to przy sobie trzymać musisz.
Nie obrażaj się, czyjąś natarczywością.
Lepiej nakrzycz, że ktoś traktuje Cię obojętnością.
Nie na pierwszym a na drugim polega zainteresowanie,
bo skandalem jest o swym bliskim nie pamięć!
Zaufanie, to domena oddania.
Wierności, która Cię swym ciałem osłania.
Przyjmuje na siebie ból i niesie za Ciebie krzyże,
ale pamięta, że to wzajemne, wspólne podróże.
Sukcesy świętuję jak swoje.
I za nic nie pozwala siedzieć samemu w dole!


Uwielbiam z Tobą gawędzić o sublimacji Artu,
tak samo jak go besztać, za nieudolność smaku.
Czas z Tobą spędzony, zawsze jakby spowalniał,
a uśmiech cudny, zawsze smutek odgania.
To dzięki Tobie poznałem swoją wielkość,
zacząłem tworzyć, wielbiąc żeś ma największa majętność.
Najpierw chcę być Twym szczęsciem, by pózniej swoje znaleść,
chociaż mając Ciebie, wszystko się udaje.
Spełnić Twoje marzenie, dla mnie triumf.
Widzieć Twych łez strumienie, dla mnie ból.
Więc gdziekolwiek jesteś, wiedz żem po twej stronie.
"Zawsze od lewej!", bo taki kierunek nadałaś sobie.
A Ja człek rozdarty, często płynę w samotny rejs,
lecz bez wachania mogę wtedy majaczyć, że jesteś Przy Jazni Mej!

By: Tobiasz Kruk

sobota, 18 lipca 2015

S.O.S.

Dłuuuuugo mnie nie było... Uroki życia pod presją systemu. Apropo tego ostatnio u mnie się porobiło i jestem poza wszelkim wolnym bytowaniem i będę bardziej zniewolony. Nie miałem się komu wyżalić z moich przyziemnych problemów dlatego napisałem to:


S.O.S.

 Chyba znów chcę się zabić.
Teraz ból, chce mnie dobić.
Nie dość, że wewnątrz rany.
To na zewnątrz być skazany.
Pod okupieniem rządu.
Myślałem, że nie dotrą tu.
Nie jestem nietykalny.
Lecz chcą mnie otumanić.
Killuminati.
Wlepiają mi mandaty.
Odsetki rosną przez daty.
Mam płacić za mą biede.
Majątek pakując w diete.
Ponaglenia idą pocztą.
Cud, że śpie każdą nocą.
Mętlik w głowie, paranoja.
Dziennik pusty, stanął w oczach.
Nie mam siły pisać nic.
Żyjąc w strachu uwikłany.
Killuminati.
Jestem z tym sam -mówi mi przeczucie.
Chciałbym szczerze z tego świata uciec.
Nie mam się komu pobiadolić.
Pora gruby kabel matrixu odkroić.
Miałem plany, które mogły zmienić otoczenie.
A zostałem wysłany, na prace społeczne.
Wieczne...
Odpoczywanie, przyjdzie z wycieńczenia.
Jestem jednak słaby, by odbić swoje wykroczenia.
Nie napiszą za co i mogą wmawiać kont zajęcia.
Wyrzucą mnie z pracy, za długi w rządowych agencjach.
Trzydzieści siedem w tysiąc za brak ubezpieczenia.
Nikt go nie zweryfikował a teraz jawne złodziejstwa.
Przykuli na dobre do machiny, jednak to konsekwencja.
Ja wiem, że nie wytrzymam i kopne w kalendarz!
Killuminati.

By: Tobiasz Kruk

sobota, 20 czerwca 2015

Wianki

Dziś idąc po bulwarach nad Wisłą w Krakowie jedyne co widziałem podczas dzisiejszych "wianków" to patologiczne nastolatki przychodzące nad rzekę tylko po to aby się nawalić a pózniej pewnie stracić "wianek". Przerażające... Wiadomo, każdy przychodzi się napić, ale być może zwapniałem i hipokrytycznie podchodzę do sprawy jakbym ja w ich wieku tego nie robił. Robiłem. Jednak dzisiejsze pokolenie nastolatków - to dopiero porażka. Mniejsza.
Chodząc po jarmarku średniowiecznym pod Wawelem rozbłysł mi dojrzały wiersz wysławiający tradycję wianków.


Wianki
 
Wiosna podobno sprzyja zakochanym.
Z latem wcześniej wstaje blask poranny.
Młokosy kochają przesilenia ciała z kosmosem.
Są tak otwarci na wszelkie rozkosze.

Żegnamy wiosnę ale pod pretekstem.
Bo prawda czerwieni się innym znaczeniem.
Wiosną zakochujesz by latem konsumować.
Na sianie możesz ją absztyfikować.

Idą za ręce Janek z Olitą.
Jemu gzy w głowie a ona dziewicą.
-Czyż Ci nie ciężko? Daj mi swój wianek.
Tak z fałszywą troską do niej Janek.

I podwija spódniczkę chcąc ją rozkręcić.
Myśląc, że to dobry trik kokieci.
Ona ze zmieszanym uśmieszkiem.
Po kryjomu bawi się suteczkiem.

Północ wybija, sztuczne ognie buchają.
Oczekiwania się spełnią wszystkim buchajom.
Z prądem Wisły flota wianków odpływa.
A każda dziewoja krzyczy: "Nie przerywaj!".

Pod Wawelem, pod światłem księżyca.
Jakby urokiem zatruła czarownica.
Orgia się czyni, niegdyś niewinnych niewiast.
Straciły wianki kochanki, gdy przyszła noc letnia.

By: Tobiasz Kruk

wtorek, 16 czerwca 2015

Ból Marnotrawny

Znowu trochę mnie przymuliło...
Długi czas nic mnie nie bolało. Dziś w pracy przyszedł do mnie z niewiadomych powodów dawny znajomy ból... Przyniósł ze sobą i to:


Ból Marnotrawny
To nie ból fizyczny,
ani psychiczny.
Metafizyczny,
zdławiony w gardle.
Suchoty,
od guzów przełyki nabrzmiałe.
Ślina we flegmę przeinaczona,
szczypiący przełyk, 
aż po nozdrza.
A w dole kłucie,
żołądka w skrętach.
Może to kiszka,
gra marsza niemiłośierna?
Lecz ten ból tępy,
młynek kręci jak od niechcenia.
Moją pustkę,
jakby ogarnia przemiał.
To Ból! Kochany Ból! Znów Czuję?
Tak jakbym chciał wyrzygać kokon żółci.
Takie goryczkie świdry wiercą wnętrze,
to jakbym chciał krzyczeć, nie tylko by ciszę zakłócić.
Z takiego bólu,
niegdyś rodziła się złość.
Lecz jedynie,
został smutek okrutny.
Przechodzi do serca,
tam kłuje, wierci, skręca, w sile potrójny.
Chwyt za klatkę, 
nie pomoże.
Wycie, to tylko dźwięk serca boleści.
I ból przechodzi,
po całym ciele.
Skurcze, siniaki,
ból wszędzie się mieści.
Przechodzi w centrum,
gdzie nerwy szarpie.
W ośrodku mózgowym,
się wydostaje.
Znieczula, paraliżuje,
ogólnomyśl wszelką.
Mimo że pustą,
głowę mam ciężką.
We łzach leżę,
znieruchomiały.
Odczuwam jak ból,
mnie dźga zarozumiały.
Tak strumień tych łez diamentowych,
też zdziera mi twarz jak druciak.
I leżę obolały nie wiedząc, 
czy się cieszyć, że znów mam uczucia.

By: Tobiasz Kruk

czwartek, 28 maja 2015

Tego się Nie Załatwi Wierszem

Natchniony pierwszym wersetem autorstwa Marcina Świetlickiego (polecam jego krótki wiersz "Zero Jeden") i dodatkowo zastanawiający się nad sensem twórczośći, spłodziłem kolejny wiersz ku moim wątpieniom...


Tego się Nie Załatwi Wierszem
 
Stracić Cię - nie do załatwienia wierszem.
Zbłaznić się - to już prędzej.
Dorosnąć - nie do załatwienia wierszem.
Wiersz może być dorosły.
Dla Ciebie zawsze będzie niedojrzałością.
Tak łatwo zranić słowem, a wiersz to zestaw słów.
Tak więc wierszem zabić można.

Wskrzesić - nie do załatwienia wierszem.
Wiersz dla mnie nie jest wierszem.
Dla mnie bywa on czymś więcej.
Zrozumieć to - nie do załatwienia wierszem.
Chciałbym zmienić się na lepsze.
Tego nie załatwię wierszem.
Chyba, że będą mi za nie płacić.

Ludzie uczuciem, wydawnictwa tantiemem.
Nie załatwię wierszem, problemów przyziemnych.
Bzdur, których w śmiechu do rozpuku, ogarniam tylko ja - nie załatwię wierszem.
Zrozumieć by być zrozumianym - nie do załatwienia wierszem.

Trudniej czytać, gdy piszą o Tobie.
Lepiej się utożsamić, niż wiedzieć, kto adresat.
Bo można w niesławie zginąć za pomocą wiersza.
Czemu poeci nie piszą spontanicznie?
A sprowadzeni do parteru przez emocje.
Tego nie dowiesz się z wierszy.
 
Więcej odwagi, nie dodadzą mi wiersze.
Tak jak pewności siebie.
Dumy, honoru, świętości wszechświata.
Nie doświadczę wierszem.
Chyba, że wygłoszę na wiece.
 
Pokochałem wierszem, lecz to inna, nie pojęta miłość.
A tej prawdziwej, mogę jedynie wiersze pisać... lecz nie chcę.
Nie załatwię wierszem, nic co dostaniesz za pieniądz.
Nie załatwię wierszem, by rządem był nierząd.
Nie załatwię wierszem równości.
Nie załatwię wierszem, politycznych mądrosci.
 
I nie uzdrowi wiersz, fizyki mej skazy.
Chyba nie mają wiersze, żadnych możliwośći.
Przynajmniej te moje, choć lepsze od pieśni.
Boję się tylko jednego, co przeraża bardziej niż śmierć.
Że stracę Cię w życiu, właśnie przez wiersz!
 
By: Tobiasz Kruk

sobota, 16 maja 2015

Koszmar Maturzysty

Matury to etap, który będzie nam towarzyszył chyba całe życie nie tylko jako uczniom ale i jako rodzicom. Mamy półmetek głównych sesji maturalnych... też miałem zdawać poprawkę z matematyki (humaniści chyba nie nadają się do działań matematycznych). Niestety mój sen proroczy dał mi plus i minus. Minusem był fakt iż fabuła snu wykrakała żałosne zrządzenie losu, przy którym jak debil nie zdążyłem na egzamin. A plusem był ten wiersz... Z dedykacją dla wszystkich maturzystów poprawkowych, tegorocznych i przyszłych!


Koszmar Maturzysty
 
Przedmiot ścisły.
Rozszerzenie, dodatkowe.
Pisemne usta.
Ustne pismo.
Istne piekło...

Trzy lata zmarnione, by klucz odnaleść.
Wez rozprawkę, broń boże interpretacje.
Kalkulator wyliczy Ci niewiadomą.
Chociaż nie wiesz ile wynosi "x" wciąż.
Na słuchance się skup.
Bo z makaronem w gębie, nie zrozumiesz większości słów.

Przygotowania we własnym zakresie.
Na dodatkowy, bądz korki wezmiesz.
Pytania zamknięte, coś ukrywają.
Otwarte zaś, zdrożnie hulają.
Wzór, wykorzystuj sumiennie.

Twoją dojrzałość oceniają modelem.
Nawet wiersze Szymborskiej rozumieją lepiej.
Komisja - to kooperacja, która ma misję.
Sprawdzić czy Twój prostokąt ma boki wszystkie.

Tej samej długośći, równe boki formy.
Obowiązkowo zaliczają normy.
Trzydzieści procent wystarcza.
Pewnie z trudnością przyjdzie na farta.

Miałeś na ustnym, z Polskiego prezentację?
Kupowano konspekt, teraz znikąd pytanie.
Podchodz, nie podchodz, będziesz studentem.
Jak nie zdasz o Twym losie ma decydować papierek?

Jest jeszcze poprawka lecz nie ma wakacji.
Wszyscy na wczasach, a Ty bierz się do nauki.
Albo za rok, kolejne podejście.
To samo gdy jeden przedmiot nie wejdzie.

Wyśpij się, bo jutro kpina dojrzałości.
Nie zapomnij "klucza", bo nikt Cię nie puści.
Jeśli się naumiałeś, co Ci przykazali.
Bierz czarny długopis, siadaj na gimnastycznej sali.

Wnet tam z oddali, tuż przy komisji.
Dziwny stwór, swą strasznością pyszni.
Powbijana ekierka, kątomierz, cyrkiel w głowę.
W arkuszu - odpowiedzi, brudnopis - zgubione.

Patrzy stwór na ucznia jednym okiem.
Bo w drugim, cyrkiel rusza się w strony obie.
Pokazuje mu lśniący, złoty klucz.
Gwałtownie ucznia łapie silny skurcz.

W bezruchu obserwuje stwora z komisji.
Ten jakby odczytywał jego myśli.
Przerazliwym głosem do niego powiada:
"Nie zdasz! Więc żółtodziobie Ci biada".

Otrząsnął się biedny uczeń przed salą.
Jeszcze nie wchodzą a mu odwagi mało.
Roztrzęsiony patrzy w około.
Taśma się cofa, wychodzi tyłem wolno.

Nie pojawisz się! - zarejestrowano przekaz.
Jakiś wir porywa, a w nim obraz potwora nęka.
Pobudka z wrzaskiem, jest w swoim łóżku.
Siódma zero, zero, zbieraj się powolutku.

Dojazd sprawdzony, trafisz na cito.
Linia dobrze znana, jak świńskie koryto.
Zdążysz się umyć, zjeść, ubrać.
Jednak jest stres, który nie puszcza.

Wciąż ten stwór, w pamięci zle nastraja.
"A jak nie zdąże? - to będą jaja".
Wyszedłwszy, złapany tramwaj.
Według planu! Jedz tramwajku, w tym trwaj.

Na moście, szybka w autobus przesiadka.
Droga przebyta, migusiem, jak spłatka.
Budynek szkolny, już wita swą flagą.
Tylko dziwne czemu ludzie nie przybywają.

Przy wejśćiu jak zwykle, wita pani wozna.
"A czemu Ty w garniturze?"- pyta zdziwiona.
Ten mówi, że maturę przyszedł zdać.
A ta, że wszyscy już zdali, a on musiał miesiąc spać.

By: Tobiasz Kruk

niedziela, 26 kwietnia 2015

Szuram

Dawno mnie tu nie było... ale się poprawię, choćby dla samego siebie. Chociaż chyba kolejny raz złapie mnie niemoc twórcza... A tym razem krótki wiersz o tym co robi poeta... TYTUŁ MOJEJ MUZY!


Szuram

Używając dzwięku, manipuluje twymi stanami skupienia.
Podpalam nastroje euforii i znudzenia.
Dopisuję słowa, przypięte myślami.
Tak aby się zlewały z odpowiednimi taktami.
Szuram też językiem w onomatopei.
Aby surrealnie przyozdobić wzór wypowiedzi.
Wywołuje klimat czarny, biały, kolorowy.
W zależności od tematyki, trafiam przekazem podprogowym.
Chwytam za serce, lub pobudzam obrzydzenie.
Czasem wmawiam głupotę i wyśmiewam wymądrzenie.
Gardzę człowieczeństwem, namawiając do inności.
Rodzę łzy, upodlając się w żałości.
Ty bądź mi odbiorcą, albo odbiorczynią.
Nie zrozumiesz bo przesłuchać musisz razy tysiąc.
Twarde nerwy masz i ciekawość? To pochłaniaj tajemnice.
Ja mą muzę poproszę o sekretacje.
I zatankowanie oleju bym nie umarł.
I miał co wam przypowiadać, w sposób jaki nikt nie umiał.

By: Tobiasz Kruk

niedziela, 29 marca 2015

Pirat Rozbitek

... i znowu nocne poetyczne przemyślenia dały mi refleksje...


Pirat Rozbitek

Płynę.
Po bezkresnych oceanach.
Płynę.
Słysząc wokół mnie huk armat.
Płynę.
365 dni na tych samych wodach.
Płynę.
Jako jednoosobowa załoga.
Płynę.
A mój okręt pod krwawą banderą.
Płynę.
Lecz nie trafiam do celu.
Płynę.
A mój busol nie pokazuje północy.
Płynę.
Gdy sztormy i kiedy suchoty.
Płynę.
Pragnąc chociaż świata kraniec.
Płynę.
Mówiąc sobie - "Kapitanie".
Płynę.
Śpiewając pijany szanty.
Płynę.
I wiem, że mi rumu nie wystarczy.
Płynę.
Przez trójkąt bermudzki.
Płynę.
Wiedząc, że przestałem być ludzki.
Płynę.
A tu pojawia się kraken.
Płynę.
Wiatr ciągle targa masztem.
Płynę.
Towarzyszy mi Syrena.
Płynę.
Swym niebiańskim głosem mi śpiewa.
Zanurzam się.
I puszczam ster.
Zanurzam się.
Wychodzę na spotkanie jej.
Zanurzam się.
Zaklęty Syrenim głosem.
Zanurzam się.
Wynurza się z toni morskiej.
Zanurzam się.
Wciąż śpiewa łapiąc mnie za rękę.
Utonąłem.
Płynąc z nią zaklęty.
Calipso.
Bogini mej udręki.
Ląd!!!
A ja, pirat bez statku - rozbitek nieszczęsny.

By Tobiasz Kruk

środa, 25 marca 2015

Pustki

Lubię wiersze, które same przychodzą do głowy... Uczucie pustki niestety całe życie chyba mnie będzie prześladować, a w mojej głowie uroił się taki "wolny" wiersz:






Pustki

Mówi Pustka Pustce:
- Ale mi bez Ciebie pusto!
Na to pustka odpowiada:
- A Ty jednak jesteś pusta...
Pustka dalej więc do Pustki:
- Trudno jest być chyba pełnym
... Czemu pełnym?... Pełnym czego?

Pustka Pustce milczy.
Wiec ta ciągnie swój monolog:
- Jestem Pustka i jestem pusta,
to ma w sobie samo sens.
Ale pełny musi być od czegoś,
nawet księżyc na pustkowiu.
Świeci sobie pełnią blasku...

Pustko!
To jest to!
Nie ma pełni więc bez pustki!

Pustka jeszcze bardziej opustoszała.
Ale dała się sprowokować,
i w te słowa się ozwała:
- Ty pusta pało! Nic nie widzisz!
To my bez pełni byt nie mamy.
Pełnym szczęścia być pierw trzeba,
aby pózniej stracić go,
by pustota tryumfowała...

Nic to jest nasz synonim!
Bo jak nie ma nic, jest pusto.
- Jak może nie być nic i pusto?- 
pyta Pustka - skoro nic to nasz synonim,
to być musi, tak jak my jesteśmy.

- A czy nas widać gdzieś?- odpowiedziała pytaniem pustka.
- No nie - zauważyła Pustka.
- A wiesz czemu? - ciągnie Pustka.
- Czemu? - zainteresowała się Pustka.
- Bo w nas nie ma nic...

By: Tobiasz Kruk

piątek, 6 marca 2015

Nie ze Mną Jest Problem

Pod światłem kolejnej pełni księżyca, kolejny wiersz spłodzony z dedykacją dla tych, którzy nie widzą w sobie nic złego...


Nie ze Mną Jest Problem

Najwyrazniej nie widzisz problemu.
Otwórz oczy głupi człowieku.
Problem jest w Tobie, a nie w nim.
A co jeśli nim jesteś Ty?
Jeśli nim nie wie, że to on?
Jeśli on nie wie, że nim jesteś Ty?
Kto więc popełnił błąd?
Popatrz wgłąb.
Patrz na siebie, nie na kogoś.
Co Ty zle robisz, że aż tak Cię zmogło?
Czujesz sumienie?
Jak szepta do Ciebie?
A Ty wciąż zwalasz winę.
Opamiętaj się!... Czyż nie?
Jeszcze raz wez w obrót rachubę.
Błąd, kłopot, problem i bubel.
Podkreśl, co w Tobie potworne!
Nie ma nic?... Narcyze potworne.
O, jakżeś dumny ze swej postawy!
Nie udław się nią, panie idealny!
Koniec zabawy!
Proszę przyjść na musztrę!
To rozkaz! I ze swym pawim piórem.
Teraz wlep ślepia w lustro.
I co głupi wycierasz, jakby było brudno?
To Twe odbicie, brud Ci ukazało.
Brud prawdziwy, a nie żeś nieskazą.
Trocheś jest krzywy, lecz tak serio wyglądasz.
Zdziwko co?... A może potwarz?
Skulony malec, nie wierzy oczom.
Wciąż nie dasz wiary, no a bo po co?
Jednak sam zarejestrowałeś fakt.
Że z Ciebie zwykły megaloman.
Pora otrząsnąć się i zdystansować.
By Ci się lepiej żyło się z kimś, niż jakbyś miał komu pasować.

By: Tobiasz Kruk

poniedziałek, 23 lutego 2015

Kobieto!

Trochę przedwcześnie jak na dzień kobiet ale już niedługo... Taki się uroił utwór w głowie zmontowany z kilku przemyśleń o dzisiejszych kobietach. Kolejny z cyklu: "Bajki dla dorosłych i tych, którym się wydaje, że są dorośli".


Kobieto!

Ty! Która dajesz życie i rozkosze.
Nie uznaj tego za marionetkowość, lecz za prawość bytu swej duszy.
Boś poza ciałem chutliwym, dostojnością piękna.
Tak też traktuj siebie, z godnośćią, bo twa cecha.
Nie gardz swym ciałem, dając dostęp każdemu do cnót.
Przygody są dobre, ale dla dwóch osób.
Ledwoś do pięt dorosła, a już chcesz mamić.
Wiek nic nie znaczy, lecz damą niech będą damy.
Prostytuować się - to marność, zamiast krwii - to szambo.
Wystrzegaj się nas, nie bądz łatwą.
Adoratorów, w świecie możesz mieć stado.
Lecz wybierz sobie tych, którzy watahy nie zasilają.
Którzy narcyze, będą Tobie rwali.
Bądz mądrą, wyrozumiałą, wierną dla braci.
Nie daj się obrażać, jak trzeba uderz wojowniczo.
Choć i tak będziesz mieć tych, którzy staną za Tobą oddając cios.
Opiekuj się tak byś dotykiem leczyła.
Nie daj się stłamsić, boś większa w siłach.
Nie jesteś własnością, ani rzeczą nabytą.
Nie jesteś naczyniem na spermę, ani niewolnicą.
To Ty masz uczyć miłości, tych jej pozbawionych.
Jak i wszczepiać ją, od pierwszych bólów poronnych.
Bądz kobietą sukcesu, nie zwykłą kuchtą.
Osiągaj więcej niż zwykli ludzie muszą.
W godach kieruj się inteligencją.
By dorównała Twojej, i niwelowała sprzeczność.
Wybranka swego serca miej jednego na życie.
Byś była pewna go, bez wachania dzieląc z nim swoje.
Lecz jeśli gdzieś, jeszcze ktoś jest z sercem dla Ciebie.
Nie ganiaj go, lecz przyjmuj w swe szczęście.
To Ty masz w świecie, rolę najważniejszą.
By artystę karmić natchnieniem zewsząd.
Być może ważne jest to jak dziecka wychowanie.
Tak samo też uczuć w to wkładanie.
Bądz matką pokoleń i matką artyzmu.
Dla genów i piękna kunsztu twych rysów.
Sama też bądz artystką utrzymując w nas te uczucia.
Bez których pusta byłaby każda dusza.
Twórz razem z nami - miłoscią, rozumem i kończynami.
Bądz boginią, między bogami.
Męża nie zdradzaj, to jego wybrałaś.
By wspólne ognisko domowe z nim wytwarzać.
Bądz ostoją wszystkich przyjaciół.
Którzy przychodzą byś rozjasniła ich mrok jakoś.
Dzieciom pokazuj to co najwazniejsze, okazuj im serce, pamiętaj, że to istoty czujące.
Daj im wrażliwość, by kiedyś to one, przesłały komuś (może Tobie) ciepło gorące.
Dbaj o siebie, eksponuj swe piękno.
Lecz nie kusząc jak diabeł, a pod zazdrość monumentom.
Nie bądz laleczką, sama się organizuj.
Lecz nie odrzucaj pomocy i nie pysznij się korzyścią.
Bądz wzorem dla córek, oddaniem dla synów.
Niech świat Cię podziwia, przez dobroć Twych czynów.
Nie łajdacz się kazirodczo, pochopnie się nie mnóż.
By życie goryczą nie zwaliło Cie z nóg.
Łajaj to co chore, patologii nie tykaj.
Zawsze pomagaj ludziom w złych chwilach.
Nie bądz znów sztywna, choć gorset luzuj z umiarem.
Ucz szczęścia pechowców, ożyw w nich wiarę.
Dom Twój niech będzie, przyjemną przystanią.
Do której każdy przychodzić będzie, na długo zostając.
Więzi rodzinne przedłużaj, pogrubiaj.
Bys mogła w niejedno serce się wsłuchać.
Jak córka, jak siostra, jak matka lub babka.
Kuzynka, szwagierka, ciotka, nie ważny tytuł bo tak samo ważna.
Jesteś bohaterką, tyloma bólami znaczona.
I zbrodniarką poniekąd, gdy o Ciebie toczy się wojna.
Jednak heroiczna twa postawa i godna podziwu.
Taką bądz matroną w swym skromnym byciu.
W szacunku zasług, kobieta jest w naszym centrum.
Nie bądz ideałem bo ideału jest w brud.
Jesteś ideałem gdy omijasz ogół.
W świecie nieczystym, tak mało prawdziwych kobiet.
A przez ten wiersz, oby były na swym tropie.

By: Tobiasz Kruk

niedziela, 8 lutego 2015

Słoik Szczęścia

Kto czytał "Jedz, módl się, kochaj" autorstwa Elizabeth Gilbert, pewnie od razu skojarzy z tym tytuł mojego wiersza... Przyznam, że sam nie czytałem tej książki (bardzo rzadko sięgam po literaturę kobiecą) ale sam pomysł jest jak najbardziej inspirujący. Dowiedziałem się o projekcie "Słoik Szczęścia" niechcący i stoi taki przy oknie już miesiąc, zapełnia się a Ja mam w nim zapisane chwile, których pewnie normalnie bym nie zauważał. No i dziś całe zamieszanie z moim słoikiem po dżemie truskawkowym skłoniło do tego rozważania.


Słoik Szczęścia

Nie jestem szczęśliwy, bo mam wielkie wymagania.
Przykra sprawa, za dużo od siebie oczekuje.
Życie marnuje, na przykrościach niepowodzeń.
Nie wychodzę, poza margines błędów.
Zaczynam myśleć według, prawideł sił przyciągania.
Smutkowi odmawiam, szukając skarbów na mapie.
Teraz się trapie, by najwięcej szczęść zebrać.
Może jak z cebra, się leje a nie dostrzegam.
Chwila jedna, zapełnia mój słoik szczęścia.
Tak wielka nadzieja, gdy małe rzeczy cieszą.
Dzień w dzień mierzą, mój świat uśmiechem.
W imię pocieszeń, chwytam za słój po dżemie.
By to co cieszy mnie, smakowało słodko.
Krótką notką, zapisuje skrawek kartki.
Opisując ćwiartki, radosnych odczuć.
By sobie pomóc, widzieć że nie jest zle.
To słowa śle, to tworze twory.
Angażuje się w nikiforyzm, to znów kogoś chcę uszczęśliwić.
Muzę odwiedzić, stać się lepszym.
Z tych wierszy cieszyć, okazać serce.
Wyciągać konsekwencje, toksycznych omijać.
Szukać nowych wyzwań, i nieprzeżyte przeżywać.
W sobie odkrywać, nowe zdolności.
Szukać światłości, gdzie ciemno szkodzi.
Dbać jak rodzic, o dobro swych godzin.
Zamiast epizodzik, grać w ludzkim życiu serie.
Wysyłać energie, i odbierać fale.
Zdjęcia zebrane, w albumach hodować.
Być kochanym i kochać, uśmiechać się częściej.
Brnąć choćby w zemście, do swego celu.
I w karteczkach wielu, takie monumenty.
Szczęścia fragmenty, na siedem połówek złożone.
Bezpiecznie umieszczone, w szklanym bukłaku.
Mowie sobie "niedowiarku", bo wcześniej nie widziałem.
Tyle maestr, jakie tworzyły małe szczegóły.
A tak cieszyły, teraz zamykam na pokrywę.
By ich funktywe, za jakiś czas poczuć.
Z tych owoców, już wiem doskonale.
Że szczęścia morałem, jest każdy dzień.
Nie trudno by ten zręb, miał pewien szpryc.
Jak po kolejnym dniu napiszę "nic", bo nie było szczęścia argumentu.
Lecz to tylko linoleum, w masie miękkiego puchu.
Przesitkowane w ruchu, w całym chwil roju.
A więc szczęście trzymamy w słoju, ogromnym i niezniszczalnym.
Chodzmy do pokoju, obok siadajmy, podzielmy się szczęściem z całego roku.
Wyczytujemy z karteczek tłoku, na oślep wybraną.
Chwilę spisaną, która w danym dniu dała nam szczęście.
Teraz wy ze mną się swym podzielcie, jutro założę kolejny słoik.
Który w skarbach życia postoi, i przypomni nam, żeśmy szczęśliwi.

By: Tobiasz Kruk

środa, 4 lutego 2015

Pełnia

Wczoraj z racji pełni księżyca ukazanej pod znakiem Lwa, napisałem wiersz, który miał zmusić "Fazowego" przyjaciela naszego nieba aby pozwolił mi spać...


Pełnia

Zza chmur wyjrzał, pod ciemnym płaszczem młodej nocy.
Dziewiętnasta wybiła i choć na jego powierzchni stopy.
Odbite w przebytych podbojach przypominają oczy.

Spojrzałem w górę, choć unosić głowę wysoko nie trzeba.
Bo nisko zawisnąłeś jak bania, na płaszczyznie nieba.
Aż rozjaśnia mi pod stopami zaśnieżona gleba.

Oho! Myślę... To dziś pospałem.

Nie oświetlasz jak słońce, lecz tarczę masz z magią.
Przez Ciebie bowiem ludzie wilkami się stają.
Gdy obok Ciebie gwiazda spadnie, marzenia się spełniają.

Patrząc na Ciebie, wiedziałem że ona jest ze mną.
Bo zawsze przy Tobie siedzieliśmy na zewnątrz.
Aż dziw, że Twój wizerunek dobrze się kojarzy dzieciom.

No Tak!

A Ja wolałbym być somnambulikiem.
Niż leżeć jak kłoda z otwartym okiem.
Nie dajesz snu, pilnując noce gorzkie.

Jesteś znakiem, że przyjedzie ciotka.
A nastrój pozwoli jej użyć młotka.
W takim nastroju broń by nie spotkać.

Ejże! Zajdz już...

Astrologowie chyba radzi, że Cię widać.
Ja byłbym rad gdybyś dał mi spać.
Pierwszy człowiek na Tobie mógł tam zostać.

Zrobiłby coś z twą mocą feralną.
Że taki ja - wrażliwiec nad to.
Przez Twe promieniowanie nie mogę zasnąć.

Ha! Wycwanie się zaraz!

Masz czarodziejki swe w pewnej kulturze.
Na szczęście one nie dadzą Ci umrzeć.
A Ja sprawię, że ujrzysz co zawsze dane mi ujrzeć.

Przez Twój płaszcz bledszy niż kość ludzka.
Daje na parapet wody pół kubka.
W moje okiennice już nie zapukasz.

A masz! Posmakuj swej broni!

No i Twój majestat tak pełny.
W tafli wody już zbledły.
Rozmyty jak mgławica - Twój krewny.

Odbija się Twoja wkurzająca poświata.
Jak w lustrze jakaś nie urodziwa facjata.
Razi Cię jak mnie zawsze, schowaj się w gwiazdach.

Odwrócił się tyłkiem!
Niech świeci gdzie indziej!
Wygrałem z nim jego własną bronią!
I tak go lubię... nie bardzo śpiąc!
A teraz zasypiam nareszcie!
Śpijcie spokojnie w tą pełnie!

By: Tobiasz Kruk

niedziela, 25 stycznia 2015

Bohater

Siedząc przed TV, co rzadko mi się zdarza, tylko kiedy puszczają jakiś ciekawy film, obejrzałem komedie "Nacho Libre" z Jackiem Black w roli głównej. Nawet nie skupiałem się nad filmem jednak urzekła mnie moc fabuły w której sieroty uważały za bohatera, niedołężnego braciszka z zakonu, który poszedł walczyć na ringu aby zdobyć pieniądze, na jedzenie dla sierot... Nie wierzę jak coś tak błachego jak przypadkowo włączony film może natchnąć do powstania takiego wiersza:

Obraz: Bohater z Krainy Czarów - Tomasz Sętowski


Bohater

Niektórzy bohaterowie, maski noszą,
dostają owacje anonimowo.
Niektórzy bohaterowie, to postacie fikcyjne,
nie ma ich naprawdę, a mają nadludzką siłę.
Niektórzy bohaterowie, to ludzie czynu,
nieustraszeni jak herosi z Rzymu.
Niektórzy bohaterowie, to zwykli ludzie,
gdzie jest potrzeba, społeczeństwu w służbie.
Niektórzy bohaterowie, to topowi idole,
nastolatek, skryci kochankowie.
Niektórzy bohaterowie, to czarne charaktery,
odzwierciedlenie naszej mrocznej sfery.
Niektórzy bohaterowie, to zwykli ojcowie,
stojący na straży, dobra swych pociech.
Niektórzy bohaterowie, są nimi, choć o tym nie wiedzą,
rekopensują swym dobrem, to że cierpią.
Bohater? - To prawie jak mistrz,
skromny gdy ratuje, posiada swój blichtr.
Ma cechy ponad ideał wydane,
zwykły szarak, choć dla innych szlagier.
Każdy bohater, ma wielbicielkę swą,
między codziennymi obowiązkami ją ratując.
Kto z nas nie chciał być bohaterem?
Z dziecięcych czasów, imponującym kaskaderem.
Dziś w czasach gdy bohaterstwo,
uznawane wśród za pozerstwo,
nie ma ratunku dla słabszych i lebiot,
jest tylko śmiech i postaw szczebiot.
Lecz się nie zniechęcaj,
bądz bohaterem, choćby mieli za pomyleńca.
Ubieraj się w obcisłe stroje,
jeśli to bohatera spojeń.
Ratuj słabszych, choćby wyzwali od frajera,
rób to co uważasz za rolę bohatera.
Dla mnie bohaterem, każdy kto żyć umie,
widzi barwy gdzie mrok w oczy kuje.
Ratuje od klęsk takiego jak mnie smuta,
i przywraca uśmiech na usta.
Jak? To moja zagadka,
bo ode mnie taka przypadłość rzadka.
Jednak mam swą rolę i żywa nadzieje,
że dzięki słowom też jestem bohaterem.

By: Tobiasz Kruk

wtorek, 13 stycznia 2015

Knaga - Najlepszy Przyjaciel Mężczyzny

Wiersz, którego inspiracją był skit z płyty jednego ze znienawidzonych przez publikę raperów - Kaena. W swoim albumie zawarł humorystyczny lecz dla niektórych bez sensowny skit pt. "Bejbi K'naga". Nie uważam już, że twórczość tego pana nie jest inspirująca, co dodało mi odwagi aby napisać nie typowy dla mnie wiersz obnażający ludzkie typowe zachowania intymne... Oto wiersz z cyklu: "Bajki dla dorosłych i tych, którym się wydaje, że są dorośli".


Knaga - Najlepszy Przyjaciel Mężczyzny

Wstaje przed nim, pół godziny. Mięsisty matematyk - mistrz w dziedzinie mnożenia.
Żylasty na swym torsie, z głową wysuniętą od nabrzmienia.
Najchętniej, chciałby zajrzeć głową w jakiś tunel.
Lecz takowego bledz, a to wielki frasunek.
Jaki, kogo to już wszystko jedno, byleby wilgotny.
Z braku laku dla wytchnienia może być sromotny.
Obudził się jego żywiciel. 
Bajerant, amant, bożyszcza w świecie piczek.
Na ironie, nie wykwitły bo żaden z niego urodziwiec.
Lewą nogą znowu wstaje ospale i leniwie.
Zmierzając do uryny poprawia swą sztywnotę.
Ona w mig traci przymus i lubieżczą ochotę.
Wypuszcza na powietrze, z bielizny przyjaciela.
On z siebie wypuszcza płyn w słomkowych pastelach.
W zapachu przypominający szczurzą perfumę.
Jednak ulgę to dało, jęk wyszedł piorunem.
Filutek przez resztę dnia.
Spoczywał jak we śnie w spodniach.
Od czasu do czasu rozkojarzony.
Z mózgu odpływem do nerwów krwii wzbudzony.
Gdy oczy opadły na biust, bądz zad samiczy.
Filuterny filut, chcieć wydostać się z nogawicy.
I mówi niemo: "idz do niej, zaznacz że byłeś".
Niewiarygodne, że potrafi nim myśleć.
Jednak z trudem gdy go coś ciśnie.
Porwany do dzieła wzwarty od żyłek.
Lecz dzierlatka umknęła nim ją dopadł.
Nieodwracalnie przegrany, jak frajer z sił opadł.
Na wieczór, czy w nocy powraca do dzieła.
Wzburzony porażką w podniet apogeach.
Daje się poniesć fantazji z filmów.
Gdzie kompleks go czyni gigantem wśród akronimów.
Brak już dostojeństw, granicy w opisie czynów.
Upadła cenzura bo stercz zboczona szuka wygód.
Przypięty do ciała zwis słyszy monolog.
Jego dobrodziej to jednak prawdziwy żigolo
I mówi do niego i pieści zarazem. 
"Nie przejmuj się sami też damy radę".
I ręka jednościa z tym mięśniem się staje.
I w górę i w dół ściskając uznaje.
Monitor im ukazuje sceny bezecne.
Z jednej na drugą zmienia swe ręce.
A wisielec filutny też stosuje akty.
Umizgi, wijactwa, dziwactwa pod stęków takty.
Z desperacji w żywicielu szuka już dziur.
To już jakiś fetysz, wnet kolejny skurcz.
Drętwy jak pręt, sztywny jak słup.
Zaciska zęby, odgłosy młuc.
Dochodzi do siebie bo nigdzie indziej.
Nagle coś strzela, biały płyn płynie.
Wszeteczne odpręzenie, rozładowane napięcie.
Częstotliwość tych działań, odwlekło detumescencje.
Rozkosz z uśmiechem a sen błyskawiczny.
Taki z tego morał analogiczny.
Facet ma jednego nierozłącznego przyjaciela!
Knaga, ma imię. Daje mu upust w intymnych boleściach!

By: Tobiasz Kruk


czwartek, 8 stycznia 2015

Kruk

Edgar Allan Poe

Kruk


Raz w północnej, głuchej dobie, gdym znużony siedział sobie
Nad księgami dawnej wiedzy, którą wieków pokrył kurz - 
Gdym się drzemiąc chylił na nie, usłyszałem niespodzianie
Lekkie, ciche kołatanie, jakby u drzwi moich tuż.
"To gość jakiś - wyszeptałem. - Puka snadź przy drzwiach mych tuż.
Nic innego chyba już".

Ach, pamiętam, jakby wczoraj - była przykra grudnia pora,
Głownie mrąc to cień rzucały, to blask jakichś krwawych zórz.
Tęsknom czekał, by świat biały błysł, bo księgi nie sprawiały
Ulgi w mej boleści stałej, odkąd znikł mój anioł stróż,
Dziewczę słodkie, które zwie Lenorą anioł stróż...
Tu bez nazwy ona już!

Strach zdejmował mnie nieznany, pełny grozy niezbadanej,
Kiedy u drzwi zaszeleścił purpurowy kotar plusz:
By ukoić serca trwogę, rzekłem sobie: "Pojąć mogę:
To podróżny - zgubił drogę - zbłąkał się wśród śnieżnych wzgórz...
W drzwi me puka, Zabłądziwszy pośród białych śnieżnych wzgórz...
Tak - nikt inny chyba już!"

Więc nabrawszy męstwa wstałem, z ugrzecznieniem mówiąc całem:
"Panie albo pani, błagam, nie obrażaj się ni chmurz,
Bo zasnąłem ze zmęczenia, a twe lekkie uderzenia
W drzwi mojego tu schronienia nie zbudziły mnie. Więc cóż
W tym dziwnego, żem nie słyszał?" Tu otwarłem drzwi - i cóż?
Ciemność w krąg - nic więcej już.

Patrząc w mrok ten na wsze strony, stałem trwożny i zdumiony,
Rojąc mary, jakich dotąd głąb nie znała ludzkich dusz.
Lecz milczenie głuche trwało, ciszy nic nie przerywało,
Tylko lekki szept nieśmiało drgnął: - "Lenora?" - gdzieś tuż, tuż.
Tom ja szepnął - i: "Lenora!" - wyszeptało echo tuż.
Tylko to, nic więcej już.

Powróciwszy do pokoju, w niesłychanym już rozstroju,
Posłyszałem znów stukanie, jakby gdzieś przy ścianie wzdłuż.
"Pewnie - rzekłem - coś kołacze w okno: wiatry snadź tułacze?
Zaraz, co to jest, zobaczę, nie bij, serce, ni się trwóż - 
Wnet wyjaśnię tę zagadkę, serce, nie bój się ni trwóż.
Tak, to wiatr - nic więcej już!"

Otworzyłem okno zatem... Szumiąc skrzydły, z majestatem,
Wzleciał ciężko Kruk wspaniały, jakby czarny piekieł stróż.
Nie pozdrowił mnie ukłonem, okiem powiódł w krąg zamglonym
I siadł z pańskim jakimś tonem pośród dwóch kamiennych kruż - 
Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż.
Usiadł tam - nic więcej już.

Ptak ten sprawił, że przy całym rozsmętnieniu mym musiałem
Rozśmiać się z poważnej nader jego miny: "Tyś nie tchórz,
Widzę, stary, chmurny ptaku, co - choć piór już ani znaku
Na swym czubie - szukasz szlaku wśród posępnych nocy mórz?
Mów, jak zwą cię na plutonskim brzegu czarnych nocy mórz?"
Kruk rzekł na to: "Nigdy już!"

Zadziwiłem się nie lada, że ptak tak wyraźnie gada,
Choć żem jego odpowiedzi nie mógł pojąć ani rusz,
Boć to przyzna nawet dziecię, że nikt z ludzi dotąd w świecie
Nie oglądał chyba przecież ptaka przy drzwiach izby tuż.
Ptaka, co by przed nim usiadł na popiersiu przy drzwiach tuż.
Z takim mianem: "Nigdy już".

Ale Kruk ten z łysą głową wyrzekł jedno tylko słowo,
Jak ci, którzy w jeden wyraz całą głąb wlewają dusz.
Potem milczał znów nieśmiele, Pióro mu nie drgnęło w ciele,
Aż gdym szepnął: "Przyjaciele opuścili mnie wśród burz.
I on też za dniem mnie rzuci, jak Nadzieje pośród burz".
Ptak mi odrzekł: "Nigdy już!"

Zadziwiony niewymownie odpowiedzią tak stosownie
Wyrzeczoną: "Widać - rzekłem - umie tylko to. A nuż
Dar to pana, co w niewoli poznał tylko to, co boli,
I swe pieśni jął powoli echa kłaść przeżytych burz,
Aż pieśń każda w smętnej zwrotce brzmiała niby echo burz:
"Nigdy, nigdy, nigdy już!"

Lecz że w rozsmętnieniu całym wciąż się z Kruka śmiać musiałem,
Przysunąłem miękki fotel na wprost ptaka, do drzwi tuż,
I usiadłszy nań co żywo, jąłem myśli snuć przędziwo,
Co te stare, chmurne dziwo, czarne jakby piekieł stróż -
Co ten ptak złowróżbny, groźny, czarny jakby piekieł stróż -
Mniemał, kracząc: "Nigdy już!"

Myśląc, czego to oznaka, nie mówiłem ni do ptaka,
Który swe płonące oczy w serce wbijał mi jak nóż.
Tak siedziałem, wsparłszy głowę o poduszki fioletowe,
A blask lampy światło płowe lał na ich matowy plusz.
Ach, niestety, Ona o ten fioletowy, miękki plusz
Skroni swej nie oprze już!

Wtem powietrze się zamgliło, jakby wkoło się dymiło
Sto anielskich trybularzy, tchnących słodką wonią róż.
"Bóg na bóle, co trapiły serce, lek ci zsyła miły - 
Zawołałem - zbierz swe siły i wspomnienia ciężkie zgłusz,
Wdychaj lek ten i wspomnienia o Lenory stracie zgłusz!"
Kruk zakrakał: "Nigdy już!"

"Zły wróżbiarzu - rzekłem - ptaku czy czarciego sługo znaku!
Czy cię szatan przysłał tutaj, czy pęd wściekły zagnał burz
Na brzeg smutku i boleści, gdzie żal tylko pustka mieści,
Gdzie noc każda zgrozę wieści - powiedz, błagam, wzrusz się, wzrusz!
Jestże, jestże balsam w Gilead? - powiedz, powiedz, wzrusz się, wzrusz!"
Rzekł Kruk na to: "Nigdy już!"

"Zły wróżbiarzu - rzekłem - ptaku czy czarciego sługo znaku!
Na to niebo, co nad nami, i na Pana ziemi, mórz
Powiedz duszy mej zbolałej, czy w Edenie szczęścia chwały
Znajdzie dziewczę, które biały zwie Lenorą anioł-stróż,
Dziewczę święte, słodkie, które zwie Lenorą anioł-stróż?"
Kruk mi odrzekł: "Nigdy już!"

"Niech to będzie pożegnanie - krzyknę - ptaku czy szatanie!
Precz na burzę, na plutońskie brzegi czarnych nocy mórz!
Niech mi żadne czarne pióro nie przypomni, jak ponuro
Mroczysz wszystko kłamstwa chmurą! Ruszże się z popiersia, rusz!
Wyjmij dziób z mojego serca - i rusz się z nade drzwi, rusz!
Kruk mi odrzekł: "Nigdy już!"

I kruk wcale nie odlata, jakby myślał siedzieć lata
Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż,
Krwawo lśni mu wzrok ponury, jak u diabła spod rzęs chmury
Światło lampy rzuca z góry jego cień na pokój wzdłuż,
A ma dusza z tego cienia, co komnatę zaległ wzdłuż,
Nie powstanie - Nigdy Już!"


Ostatnio jestem wielkim fanem poezji i opowiadań Poe. Mrok jego utworów jest tak tajemniczy, że chyba żaden inny mrok nie zastanawia tak bardzo. Żaden jeszcze wiersz nie towarzyszył mi w życiu tak jak ten. Ostatnio opisałem w wierszu widmo, które nawiedziło moje ciało a wypuściło duszę. Ten zabieg jaki u mnie miał miejsce właśnie idealnie pasuje swą metaforą właśnie do wiersza "Kruk". Myślałem, że "Serwus, madonna" będzie mym wierszem odchodnim, lecz jego moc chyba się skryła za skrzydłami... "Kruk"-a. Poemat o szatańskim ptaku przywodzi mi na myśl historię o człowieku zmarnionym przez życie, dla którego nic już nie ma znaczenia a kruk przyleciawszy do jego izby ma mu oznajmić nową rolę w życiu. Bardziej stanowczą, odpowiedzialną i wymagającą siły, której nigdy nie było. 
Tak jak w "Serwus, madonna" wersy podkreślone przypisałem sobie.
"Ach, pamiętam, jakby wczoraj - była przykra grudnia pora," - cała moja przemiana duszy w widmo miała miejsce pod koniec grudnia.
"Tęsknom czekał, by świat biały błysł, bo księgi nie sprawiały 
Ulgi w mej boleści stałej, odkąd znikł mój anioł stróż," - znów nawiązanie do mej muzy, która już tak nie dba swym istnieniem przy mej osobie o mą płodność jak kiedyś. Muza - anioł stróż. Wiele razy chciałem zamienić swe natchnienie na czytanie różnych ksiażek - ksiąg. 
"Przyjaciele opuścili mnie wśród burz.
I on też za dniem mnie rzuci, jak Nadzieje pośród burz".
Ptak mi odrzekł: "Nigdy już!" - Czułem się samotny gdy nie było ze mną przyjaciół, których wydawało mi się, że bliskość straciłem. Pojawiło się me widmo, które nie opuści. 
"Na brzeg smutku i boleści, gdzie żal tylko pustka mieści," - jako człowiek opętany depresją byłem skory do różnych skrajnych upadłości, najgorszą było utracenie emocji co połknęła przepełniająca pustka, którą też wchłonęła jeszcze większa pustka.
"A ma dusza z tego cienia, co komnatę zaległ wzdłuż,
Nie powstanie - Nigdy Już!"" - ten wers oznacza właśnie zamianę mej duszy na widmo. Ma dusza nie powstanie, póki widmo nie naprawi mych błędów.